Kiedy w szkole przychodzimy na pierwsze lekcje historii zazwyczaj poznajemy pewien zestaw danych, dat, liczb bądź statystyk, które niekoniecznie wydają się ciekawe, a już na pewno nie pozostają w pamięci na długo. Tylko prawdziwi pasjonaci, osoby, które od dziecka widziały w historii coś porywającego nie zniechęcają się do dalszej nauki. Dziś metody nauczania są w znacznym stopniu inne niż 20,30 czy 40 lat temu. Jednak wtedy większość powiedziałaby zgodnie: historia to nuda! A przecież zawiera ona bardzo wiele ciekawostek, których – raczej na pewno – nie usłyszałeś w szkole.

Kiedyś piwo pili wszyscy. Dosłownie!

Nauczenie się dwudziestu dat bitew pod rząd nie jest czynnością zbyt ciekawą, ale kiedy powiemy o piwie – o, to wtedy wytęża słuch nawet najbardziej odporny na wiedzę historyczną delikwent. Piwo to napój, można by rzec starożytny. Był warzony już w Egipcie faraonów i występował niemal w każdej cywilizacji, pod każdą długością i szerokością geograficzną. W średniowiecznej Europie piwo pili wszyscy – dosłownie! Od dzieci, poprzez kobiety, no i oczywiście mężczyzn, aż do osób starszych. Wyjątki od tej reguły można by policzyć na palcach jednej ręki.

Dlaczego tak przepadano za piwem? Woda była w średniowieczu znacznie bardziej skażona niż ma to miejsce współcześnie. Większość miast nie posiadała kanalizacji, więc szambo spływało więc do rzek. Tak samo odpady – z rzeźni, garbarni, farbiarni, kuźni i innych zakładów rzemieślniczych – również finalnie lądowały w wodzie pitnej. Za to alkohol zawarty w piwie dawał gwarancję, że wszystkie drobnoustroje zostaną zabite.

No dobrze, ale dlaczego piwo dawano do picia także dzieciom? Po pierwsze dlatego, że nie było zbytnio alternatywy, jeśli chodzi o napoje. Po drugie średniowieczne piwa były w zdecydowanej większości znacznie słabsze, niż piwa współczesne. Zawartość alkoholu wahała się w nich od 0,5% do 1,5%. Po trzecie, jeśli chodzi o dzieci piwo dodatkowo rozcieńczano. Kobiety w ciąży także piły piwo. Niestety nie mogły one wówczas wiedzieć o szkodliwym wpływie alkoholu na rozwój płodu.

Dziwka, która została cesarzową

Często, kiedy myślimy o władczyniach – królowych czy cesarzowych – mamy przed oczami piękne, dostojne i dystyngowane damy. Wyobrażamy je sobie jako kobiety wykształcone, elokwentne, delikatne i powabne, a już na pewno pilnujące przestrzegania dobrych manier. Przy władczyni nie można uczynić bowiem nic nieprzyzwoitego. Cóż, zupełnie inny obraz kobiety u władzy przedstawiała cesarzowa bizantyńska, Teodora.

Żyjąca w VI wieku Teodora była żoną cesarza Justyniana I Wielkiego. Jednakże to wcale nie było tak, że małżeństwo to nastąpiło pomiędzy dwoma znanymi rodami. Zacznijmy od tego, że pochodzenie Teodory nie jest do końca jasne. Wiadomo, że jako nastolatka zaczęła występować na scenie jako aktorka. Oprócz tego miała oddawać się za pieniądze dobrze urodzonym mężczyznom, którzy przychodzili na jej spektakle. W wieku 15 lat urodziła dziecko.

Z biegiem lat Teodora zaczęła się podobać na tyle, że możni obywatele zaczęli zabierać ją ze sobą jako faworytę. Oczywiście chodziło tu przede wszystkim o seks. Jednakże dzięki temu Teodora zaczęła poznawać meandry i zawiłości polityki. Co więcej, bywała na salonach. Przez to poznawała coraz to bogatszych i bardziej wpływowych ludzi. Kolejni arystokracji zabierali ją za sobą, ale nikt nie planował ożenku z Teodorą.

Wreszcie Teodora trafiła na cesarski dwór, gdzie spodobała się Justynianowi. Wtedy jeszcze nie był on cesarzem, ale po śmierci swojego wuja w 527 roku odbyła się koronacja zarówno jego jak i Teodory. Cesarzowa nawet po objęciu władzy nie chciała zrezygnować z imprezowego stylu życia. Organizowała szeroko zakrojone spektakle teatralne połączone z seksualnymi orgiami. Współcześni jej kronikarze nie byli, delikatnie mówiąc przyjaźnie do niej nastawieni. Przedstawiali cesarzową w bardzo złym świetle, niektórzy twierdzili nawet, że kilkakrotnie dokonała w życiu aborcji, co jednak znajduje potwierdzenia w źródłach.

Obalamy mity spod Grunwaldu

Nawet uczeń, który z całego serca nienawidził historii musi kojarzyć bitwę pod Grunwaldem z 1410 roku. Dobrze, że większość Polaków pamięta to wielkie zwycięstwo, ale źle, że pamiętają o Grunwaldzie przeważnie w większości bzdury. Jest kilka mitów, które urosły na przestrzeni dziejów.

Jeżeli chodzi o sam przebieg bitwy, to Grunwald kojarzymy jako obraz nacierających na siebie dwóch bezładnych mas konnego rycerstwa. Dalsza walka to zwykła „naparzanka” każdy na każdego, czym tylko się da i jak się da, w ogólnym ścisku i chaosie. Bzdura kompletna. Zarówno wojska krzyżackie jak i polsko-litewskie walczyły wówczas w szyku kolumnowo-klinowym. Atak polegał na szarży na przeciwnika, połączony z ostrzałem z kusz – mieli je konni, znajdujący się w środku kolumny – następnie na zderzeniu się dwóch wrogich sobie kolumn – kopijnicy znajdowali się z przodu, z tyłu i na obrzeżach kolumny oraz klina – a następnie na odwrocie. Walczący wracali do obozów, wymieniali połamane kopie na świeże, zaopatrywali się w nowe bełty, zostawiali rannych ludzi i koni, formowali na nowo szyk, po czym ponownie ruszali do ataku. I tak ten schemat powtarzał się kilkadziesiąt razy w ciągu bitwy.

Kolejny mit to wilcze doły. Henryk Sienkiewicz opisał je w swojej książce, a Aleksander Ford powielił tę bzdurę w swoim filmie. Krzyżacy przybyli na pole bitwy 15 lipca około godz. 8:00 po prawie całonocnym marszu. Bitwa rozpoczęła się o godz. 9:00. Kiedy więc Krzyżacy mieliby czas, żeby wykopać wilcze doły i zakamuflować je tak starannie, by 30 tys. wojowników polskich i litewskich nie mogło ich dostrzec? Pod Grunwaldem nie było żadnych wilczych dołów. Były za to przy okazji innej bitwy – pod Kurzętnikami.

Bzdurą jest także wiek wielkiego mistrza, Ulricha von Jungingena. W filmie „Krzyżacy” jest to młody, przystojny mężczyzna. W rzeczywistości w dniu bitwy pod Grunwaldem von Jungingen miał ponad 50 lat – więc na realia średniowieczne był już osobą w zaawansowanym wieku. Nie był też tak porywczy, jak jego filmowy odpowiednik.