Za cenami paliw, które poszły w górę od czasu przeprowadzenia niedawnego głosowania parlamentarnego, stoi Orlen. Dwa tygodnie po zasłonięciu urn wyborczych, od piątku 20 października, kierowcy muszą płacić większe kwoty za paliwo na stacjach benzynowych. Gigant naftowy wychodzi naprzeciw publicznemu zainteresowaniu i odkrywa kulisy sytuacji, zapewniając, że nie jest to rezultat zmian politycznych i przesilenia władzy.

Orlen sięgnął do publicznej debaty dotyczącej rosnących cen paliw na terenie Polski. Jednakże, oficjalne oświadczenie koncernu nie zawiera żadnych sugestii o powiązaniu tej sytuacji z wyborami. W czasie „promocji przedwyborczej”, ceny benzyny i diesla wynosiły mniej niż 6 zł za litr, ale obecnie taka oferta jest już tylko wspomnieniem. Specjaliści przewidują, że to dopiero początek podwyżek, a w listopadzie przekroczymy kolejną barierę psychologiczną.

Orlen twierdzi, że dąży do utrzymania „polityki stabilizacji cen”, która według koncernu przynosi korzyści zarówno dla gospodarki, jak i dla klientów. Mimo to, nie można odrzucić możliwości dalszych podwyżek cen paliw w przyszłości. Pomimo zapewnień prezesa Orlenu, że tak się nie stanie, od piątku 20 października obserwujemy systematyczne zwiększanie cen na stacjach benzynowych. Po „promocji przedwyborczej”, kiedy litr benzyny i diesla kosztował mniej niż 6 zł, już nie ma śladu.