Pomysł ten wydaje się być czystym spekulacyjnym fantazjowaniem, ale załóżmy na chwilę, że prawo i sprawiedliwość (PiS), znajdując się już u schyłku swojej kadencji, wprowadza nową ustawę. Ustawa ta reguluje powołanie specjalnej komisji, której zadaniem jest śledzenie domniemanych związków pomiędzy byłą ekipą rządzącą pod batutą Donalda Tuska a Rosją.
Ta komisja ma moc wymierzania kary w postaci 10-letniego zakazu sprawowania stanowisk publicznych dla polityków i urzędników, którzy zostali rozpoznani jako sprzyjający Rosji. Na scenie pojawia się opozycja, która wygrywa wybory.
Niedługo po ogłoszeniu wyników wyborów, ówczesna komisja – złożona wyłącznie z przedstawicieli PiS i prowadzona przez historyka o silnych powiązaniach z tą partią, Sławomira Cenckiewicza – bez przeprowadzenia dogłębnych przesłuchań decyduje, że Tusk i kilku kluczowych polityków Platformy Obywatelskiej są stronnikami Rosji, skazując ich na karę wieloletniego zakazu.
W obliczu takiej sytuacji, prezydent odmawia powołania Tuska na stanowisko premiera i jego byłych ministrów do nowego rządu. W wyniku tego, nie jest możliwe sformowanie nowego rządu, a władzę nadal sprawuje PiS. Kraj staje na granicy chaosu, setki tysięcy zwolenników opozycji protestują na ulicach. Wydaje się, że mamy do czynienia z wojną polityczną i sądową na niespotykaną dotąd skalę.
Jednak pytanie brzmi, dlaczego ten utopijny plan prezesa PiS nie został zrealizowany? Odpowiedź jest prosta – przeszkodził mu prezydent.