Na granicy polsko – ukraińskiej dochodzi do dantejskich scen. Wracający do kraju Polscy kierowcy są masowo atakowani a ich samochody niszczone.

Jak donosi w rozmowie z portalem Onet Robert Gradus, szef jednej z firm transportowych z Chełma, która dostarcza różnego rodzaju towary na Ukrainę. Przedsiębiorca donosi, że ataki na kierowców z jego oraz innych firm z branży zdarzają się regularnie. Jak mówi, dochodzić ma do bójek oraz rękoczynów między kierowcami polskimi i ukraińskimi a także pobić Polaków, których dokonują Ukraińcy.

Aby zaalarmować opinię publiczną, a także władze centralne i samorządowe o problemie polskie o tym co się dzieje na polsko – ukraińskim przejściu granicznym, firmy transportowe oraz ich przedstawiciele zawiązały oficjalny komitet protestacyjny.

Z informacji uzyskanych przez serwis Onet wynika, że po ukraińskiej stronie granicy podczas powrotu pustych ciężarówek, którymi dostarczana była pomoc, tworzą się sięgające nawet 40 kilometrów długości korki. Ukraińskie służby celne mają prowadzić odprawę opieszale i w sposób bardzo niewydolny do znacząco wydłuża czas oczekiwania w kolejce. Rodzą się często, zwłaszcza wśród Ukraińców, emocje. Nasi sąsiedzi rzekomo dziwią się, że Polacy chcą szybko z pustymi składami wracać do Polski.

Widać wyraźnie, że w praktyce nie działa po ukraińskiej stronie zawarta umowa umożliwiająca szybki powrót pustych ciężarówek do kraju. Jeszcze nie tak dawno polscy kierowcy wracający do kraju po dostarczeniu pomocy do Lwowa mieli „szybką ścieżkę” i na powrót czekali średnio tydzień. Obecnie czas ten wydłużył się blisko dwukrotnie do 13 dni.

Problem generują Ukraińcy

Jak się okazuje przyczyna problemu z opóźnionymi powrotami leży po ukraińskiej stronie, bowiem nasi sąsiedzi nie chcą przepuszczać wracających polskich pojazdów. Na przejściu granicznym w Dorohusku niepodzielnie rządzą kierowcy ukraińscy, a Ukraina za nic ma polskich przewoźników, którzy się poświęcają dowożąc im pomoc. Efekt tego jest taki, że, jak mówi prezes Gradus, samochody jego firmy muszą czekać przez minimum tydzień w kolejce do granicy, a zdarza się, że czas ten jest dużo dłuższy.

Działający wcześniej w Dorohusku tzw. „zielony pas” przeznaczony dla pustych ciężarówek, cystern oraz także autobusów stworzony aby umożliwić im szybszy powrót, jak relacjonuje w rozmowie z Onet-em Gradus, przestał się Ukraińcom podobać.

Jarosław Jabłoński z Zamojskiego Komitetu Protestacyjnego donosi, że Ukraińcy narzekają na polskich celników, którzy rzekomo nie pomagają im tak jak trzeba między innymi w kwestiach fitosanitarnych oraz weterynaryjnych. Zdaniem Jabłońskiego zbyt szybkie odprawy dla polskich kierowców nie spodobały się ukraińskim kierowcom, w efekcie czego dochodzi do coraz częstszych spięć. Efektem tego są często dantejskie sceny rozgrywające się na pograniczu. Ukraińcy regularnie demolują samochody polskich kierowców, wybijając szyby i dokonując innych zniszczeń. Jak mówi Gradus, dochodzi także coraz częściej do rękoczynów i bójek, których prowodyrami są ukraińscy kierowcy. Skutek tego jest taki, że do Polski wracają pobici kierowcy oraz zniszczone samochody.

Zapowiedź blokady

Jak zapowiedzieli przedstawiciele komitetu protestacyjnego, w sytuacji jeśli nic się nie zmieni i nie będzie reakcji ani samorządów wojewódzkich ani z Warszawy, że zorganizują blokadę przejścia granicznego. Oficjalne pismo w tej sprawie trafiło już do urzędów wojewódzkich w lubelskim i podkarpackim.

Odnosząc się do trudnej sytuacji na granicy rzecznik prasowy Izby Administracji Skarbowej w Lublinie poinformował, że kolejki w stronę Polski po ukraińskiej stronie do przejść granicznych w Dorohusku oraz Hrebennem są rezultatem większej w ostatnim czasie ilości odpraw transportów produktów rolno-spożywczych, w tym zbóż na granicy. Dochodzi do tego optymalna przepustowość na przejściu w Dorohusku w kierunku Polski, która wynosi 600 pojazdów na dobę. Tymczasem, jak się okazuje, w kolejce po tamtej stronie stoi ich już nawet 1800.